Basiści

Warwick Family – jedyna taka basowa rodzina

Nie ma drugiej takiej firmy produkującej gitary basowe, która skupiła by pod swoimi skrzydłami tej klasy artystów w tej liczbie. Co prawda Markbass buduje obecnie podobną pozycję, ale Warwick ma przewagę wielu lat, zatem póki co pozostaje fenomenem na skalę światową.

 

Każdy z tych muzyków co innego dla mnie znaczy, jego wartość to nie tylko wkład w muzykę, kulturę, ale też w rozwój świadomości muzycznej basistów na całym świecie. Dlatego bardziej cieszy, że przeważająca większość z nich to ludzie otwarci, pogodnie usposobienie i z przyjemnością dzielący się z nami swoim doświadczeniem. To właśnie jedno ze znaczeń określenia „Warwick Family”.

Dobitnie pokazywały to warwickowe Bass Campy, na które zjeżdżały się gwiazdy związane z tą marką. Na ten jeden jedyny tydzień mała podgórska miejscowość Markneukirchen stawała się basowym centrum świata, gdzie skupiały się światowe zasoby niskich brzmień, a wszystko pulsowało pozytywnymi wibracjami. Pewnie mało kto wie, że w tym samym miejscu 2 miesiące wcześniej odbywa się Bass Camp tylko dla pań – to była na pewno jedyna impreza tej rangi w Europie.

Basowa rodzina Warwicka

Nie da się ukryć, że wszystko to jest wynikiem znakomitej polityki, która przysparza sławy i chwały marce Warwick na całym świecie, ale także integruje środowisko basowe w sposób wręcz niebywały. Podczas Bass Campów około 20 „profesorów od basu” przez tydzień integrowało się z kilkudziesięcioma słuchaczami, maksymalnie skracając dystans i fraternizując się w stopniu wręcz onieśmielającym. Wśród grona profesorskiego były również gwiazdy nie związane z Warwickiem, które po prostu przyciągnęła magia tego miejsca i ludzi. Czy to przypadek, że zdecydowana większość endorserów preferuje muzykę funkowa jako ulubioną podstawę gry? Nie wiem, ale faktem jest, iż z roku na rok artyści Warwicka przesiąkają nawzajem tym gatunkiem i wirusowo zarażają tym swoich fanów i słuchaczy.

Pamiętajmy o tym, że firmą dowodzi od wielu lat Hans Peter Wilfer, który kontynuuje dzieło ojca i nie podchodzi to tego interesu wyłącznie z pozycji merkantylnych. To, że prowadzi ten biznes wzorowo, nie ulega wątpliwości. Marka Warwick jak i Framus jest obecnie znana na całym świecie, ale Hans Peter nie szczędzi również trudu i środków dla skupiania wokół firmy śmietanki basistów, integracji części basowego środowiska, a to już niekoniecznie musi być dochodowe.

Jednym słowem Warwicka charakteryzuje inwestycja w ludzi, realizacja idei produkcji najlepszej jakości gitar basowych oraz równorzędność wartości artystyczno-edukacyjnych w działalności firmy.

Ekipa Fuss on the Buss
Ekipa Fuss on the Buss

Jest jeszcze coś i to chyba powinna być rzecz najważniejsza, jeśli zastanawiamy się nad fenomenem „artystów Warwicka”. Instrumenty. To wszystko, co opisałem powyżej, nie byłoby możliwe gdyby nie jakość i brzmienie gitar basowych.

Pora teraz przypomnieć sobie największe postacie z rodziny Warwicka, które znane i podziwiane są na całym świecie. Wybór jest mój i subiektywny – bynajmniej nie oznacza on, że artyści nie wyróżnieni tekstem, maja mniejszą wartość. To po prostu mój osobisty warwickowy top.

Divinity Roxx

Jedna z dwóch najważniejszych artystek Warwicka. Sławę zyskała dzięki współpracy z Victorem Wootenem oraz grze w sekcji rytmicznej Beyonce (Sugar Mama). To Beyonce nadała Debbie Walker ten pseudonim. Pewna siebie, uśmiechnięta, świadoma swojej wartości a jednocześnie życzliwa, chętnie nawiązująca znajomości i podtrzymująca rozmowę. Divinity jest kwintesencją postawy „overstatement” i faktycznie podczas koncertów jest ona wulkanem energii i pozytywnych emocji, czego miałem okazję kilka razy doświadczyć na żywo. Jest przykładem na to, że przysłowie „czym skorupka za młodu nasiąknie…” sprawdza się dość dobrze. Jej mama słuchała głównie R&B, od Michaela Jacksona, Jamesa Brown’a, przez Marvina Gaye’a. Ala Jarreau, Lionela Richie, po Bootsy Collinsa, Larry’ego Grahama, Sly & The Family Stone i Georgea Clintona. Divi dopóki nie przeprowadziła się do Los Angeles mieszkała w Atlancie. W wywiadzie dla TopBass mówiła: „Atlanta to wspaniałe miejsce dla muzyki. Jest tam stale rozwijająca się scena grania na żywo, bazująca na R&B oraz hip-hopie. Jest tam jednak również sporo miejsca dla muzyki gospel, ponieważ w mieście powstało wiele kościołów. Gitara basowa i perkusja są najpopularniejszymi instrumentami w tym mieście, ze wskazaniem na bębny, a co za tym idzie jest tam wielu wspaniałych perkusistów. Na mnie wpływ miały przede wszystkim gatunki funk i hip-hop. Grupy takie jak Outkast czy Goodie Mob miały wiele potężnych linii basowych w swoich kompozycjach a basista Preston Crump pomógł i zaopiekował się tym, co można nazwać Atlanta bass sound”.

Divinity poznała Victa Wootena gdy pojechała na pierwszy ze słynnych Bass Nature Camp (w 2000 roku), by zaczerpnąć trochę z jego umiejętności i filozofii życia („music is a language”). Po tym spotkaniu Mistrz postanowił dołączyć młodą basistkę – raperkę (jako MC Divinity) do swojego koncertowego zespołu w latach 2001 – 2005, nagrywając z nią dwie płyty „Live In America” (2001, Compass) oraz „Soul Circus” (2005, Vanguard). Teraz ma już na koncie solową płytę „Roxx Boxx Experience” oraz “ImPossible” a także otwarty nowy rozdział swojej biografii – działanie tylko na własny rachunek i własne nazwisko. Znając jej osobowość i muzyczne umiejętności, poradzi sobie znakomicie. Otrzymała od Warwicka prezent – śliczny sygnowany Divinity Infinity Bass, który być może zastąpi poprzedniego Warwicka – Streamera LX Signature.

Divinity Roxx, fot. Rita Labib

Antonella Mazza

Druga z wielkich czarujących muz Hansa Petera Wilfera. Gra co najmniej od 15 lat na basach Warwicka, na początku swojej kariery będąc właścicielką charakterystycznego różowego Streamera, którego ma zresztą do dzisiaj. Dzięki temu też (i – o czym być może nie wypada pisać – urodzie) w zasadzie została zauważona przez ekipę z Markneukirchen a współpraca została szybko nawiązana. Należy więc do i mimo wszystko jej podstawowym instrumentem jest jednak kontrabas. Jest to oczywiście Warwick Triumph Bass. Wykształcona klasycznie Antonella jest absolwentką Muzycznego Konserwatorium im. Giuseppe Verdiego w Mediolanie, gdzie uczyła się pod okiem Ezio Pederzaniego. Po takiej szkole, podobnie jak Esperanza Spalding, nie trudno jej było chwycić za bas elektryczny i grać jazz czy funk.

Jest wziętym muzykiem sesyjnym we Włoszech, a ponieważ swoim urokiem osobistym i życzliwością mogłaby obdarzyć kilka osób, uczestniczy w licznych warsztatach, klinikach, spotkaniach „bas dejsach”, festiwalach, programach TV, audycjach i targach na całym świecie. Nie wiem dlaczego nie doczekała się jeszcze swojej własnej solowej płyty, ale może po prostu nie jest to dla niej konieczność, skoro pojawia się na albumach śmietanki włoskiej rozrywki. Zaczynała od rockowego zespołu Matrix Band a teraz gra koncerty z Jeffem Berlinem i Dannym Gottliebem (akompaniując im na kontrabasie) i jamuje z największymi basistami globu podczas licznych spotkań muzyczno – towarzyskich. Chyba każdy chciałby, by taka osoba firmowała jego graty, dlatego Antonella nie miała kłopotu, by podpisać się jako endorserka z Warwickiem, Markbassem (od 2004 roku) a ostatnio także z Ernie Ballem (struny). Jest najważniejszą „profesorką” od basu na kobiecym Bass Campie w Markneukirchen.

Antonella Mazza, fot. Maciej Warda

Alphonso Johnson

Jedna z największych basowych postaci w „rodzinie”. Mam do niego osobisty sentyment ze względu na jego wkład w ulubiony zespół mojej młodości, czyli Weather Report. Alphonso nagrał z nim 3 płyty: „Mysterious Traveller” (1974), „Tale Spinnin” (1975), „Black Market” (1976), a potem zwolnił miejsce dla Jaco Pastoriusa i odszedł do zespołu innego wielkiego artysty – Billy Cobhama. Płyta „Live on Tour in Europe” (1976) zespołu Billy Cobham & George Duke Band z Johnem Scofieldem w składzie to kolejna perełka w dyskografii Alphonso. Wszystkie utwory, które znalazły się na tej płycie to dzisiaj standardy muzyki fusion, będącej wówczas w szczycie rozkwitu, a ze wykonane zostały przez samych mistrzów, jest to pozycja obowiązkowa jeśli chodzi o koncerty fusion. Nie zapominajmy, że był on pionierem Chapman Stick, grając na nim kiedy Tony Levin jeszcze nawet o tym nie myślał – również w związku z tym w 1977 roku został zaproszony do Genesis by wypełnić wakat po Steve Hackecie.

Alphonso jest dzisiaj „profesorem” w departamencie muzyki na California State University w Northridge. Jego gra jest także profesorska, ale nie pozbył się na szczęście umiejętności czerpania z muzyki radości. Chętnie uczestniczy w jam sessions i swoją charakterystyczną techniką udowadnia, że aparat gry można zbudować w dowolny sposób. Niesamowite jest także to, ze podczas Bass Campu można zagrać z nim np. “Red Baron” albo “Black Market” a to jakby słyszeć źródła, pierwotne, oryginalne wykonanie w obecnych czasach… Pisałem już o tym mniej więcej rok temu, po warwickowym Bass Campie 2013, ale przypomnę, że Alphonso opanował do perfekcji tłumienie pustych strun których akurat nie używamy kciukiem prawej dłoni. Potrafi także uczyć w sposób niekonwencjonalny i dobrze czuje się w obecności otaczających go ciągle studentów. Gra na Streamerach LX zarówno cztero jak i pięcio strunowych.

Alphonso Johnson, fot. Maciej Warda
Alphonso Johnson, fot. Maciej Warda

Stuart Zender

Kolejny Joker w talii kart Hansa Petera Wilfera. Jeśli jesteśmy sobie wyobrazić połączenie Bootsy Collinsa i Jaco Pastoriusa w głowie osiemnastoletniego młodzieńca (tyle miał Stu gdy dołączył do Jamiroquai) to mamy mniej więcej obraz jego gry z początku lat 90. Był zafascynowany tymi postaciami i zasłuchiwał się w ich muzykę, starając się nauczyć tych linii. Płyty „Emergency on Planet Earth” (1993), „The Return of the Space Cowboy” (1994) i „Travelling Without Moving” (1996) są dzisiaj kamieniami milowymi stylu zapoczątkowanego przez Jamiroquai. Stu wraz z kolegami z zespołu stał się wielka gwiazdą acid jazzu połączonego z muzyka soul i funk. Gdy miał 17 lat i zarabiał pierwsze pieniądze w zwariowanym, performance’owym cyrku Archaos, kupił sobie pierwszego Warwicka – słynnego Streamer Iroquai Rug, skradzionego mu potem i nie odnalezionego do dnia dzisiejszego. Wiele lat później stało się to przyczynkiem do powstania Warwicka z jego własną sygnaturą SZ, będącego rezultatem sentymentu i tęsknoty Stuarta za tym pierwszym ukochanym instrumentem. Potem przyszedł czas na Warwicka Streamer Stage I, znanego z utworu „Too Young To Die”. Gdy ten singiel ujrzał światło dzienne, wiele rzeczy się zmieniło jeśli chodzi o świadomość basistów, ich sposób budowania fraz i przede wszystkim brzmienie. Dla świata basowego to utwór ponadczasowy i każdy powinien być tego świadomy.

Stu grał w swojej karierze na większości popularnych konstrukcji seryjnych i lutniczych, ja jednak najbardziej lubię jego warwickowy sound z okresu Jamiroquai i późniejszych najważniejszych solowych dokonań z Leroi i Markiem Ronsonem. Obecnie Stu jest na etapie nagrywania materiału do swojego nowego projektu, który na razie owiany jest tajemnicą (wiadomo, że na wokalu będzie zdolny Brytyjczyk Will Heard), ale już rok temu dowiedziałem się, że to będzie coś z pogranicza soulu, funku i popu – czegóż innego można było się spodziewać po Stu? Czekamy z niecierpliwością!

Stuart Zender, fot. Marcin Podgórski
Stuart Zender, fot. Marcin Podgórski

Bootsy Collins

Jeden z kilku „ojców założycieli” współczesnego funku. Pewnie w dzisiejszych czasach niewielu już słucha jego płyt, ale wpływy są słyszalne chyba u każdego, kto otarł się choćby o jego muzykę. Nawet gdy tego nie wiemy to nieświadomie gramy jego nuty, podobnie jak to ma miejsce z wpływami Jaco, Larry’ego Grahama czy Bernarda Edwardsa. Bootsy zaczynał u boku samego Jamesa Browne’a obok swojego brata „Catfish” Collinsa. To on gra na oryginalnych wersjach utworów „Get Up (I Feel Like Being a) Sex Machine“, „Bewildered“, „Super Bad“, „Soul Power“, „Talkin’ Loud and Sayin’ Nothing“. Potem przyszedł czas na kolejnego giganta funku – George’a Clintona, który przyjął Bootsy’ego do kolejnej wariacji swojego składu – Parliament Funcadelic. Powstawał nowy gatunek zwany P-Funk, a muzyka zespołu miała wpływ na całe pokolenia wykonawców z pogranicza disco, soul i funk. Wraz ze swoją grupą Bootsy’s Rubber Band wydał kilka płyt, w tym jedną wybitną – „Bootsy? Player of the year”. Do świadomości bardziej „współczesnych” melomanów trafił w 1990 roku singlem “Groove is in the Heart” we współpracy z Deee-lite. Każdy zna ten motyw, ale nie każdy wie, że to Bootsy.

Jego sceniczny wizerunek i brzmienie są jednymi z najbardziej oryginalnych w show bussinessie, przecież nikt nie ma tak odważnej i jednocześnie spójnej z twórczością „garderobianej” stylizacji. Jeśli chodzi o brzmienie to jako pierwszy na dużą skalę zaczął używać chorusów, kaczek i przesterów, które to wręcz stały się jego wizytówką. Nie musiał tego robić by przykryć jakieś braki w technice gry – jest basistą dość oszczędnym, ale grającym z nieosiągalnym dla innych funkowym groovem, nerwem i drive’m, korzystał z tych efektów bo ponownie było to zgodne z całym stylem muzycznym, kosmiczno – bajkowa mitologią P-Funk i stylizacją glam. Człowiek instytucja – założył własny instytut (Bootsy Collins Funk University), jeździ w trasy ze składem Bootsy Collins Funk Unity Tour, robi 1000 innych rzeczy wspierających muzyczna kulturę i edukację. Wybrał Warwicka, bo odpowiadał mu sound tych basów, a firma jako jedyna zabrała się za realizację jego idei z połowy lat 70. Chodziło o wymarzony bas w kształcie gwiazdy. Ponownie dzięki Marcusowi Spanglerowi powstały jedyne w swoim rodzaju, błyszczące, świecące basy Bootsy Collins Signature oraz Bootsy Collins Space Bass.

Bootsy Collins, fot. watsonsinelgin na licencji CC BY-NC-SA 2.0
Bootsy Collins, fot. watsonsinelgin na licencji CC BY-NC-SA 2.0

Jonas Hellborg

Choć jego biografia nie zawiera wielkich tajemnic, to jednak jest to człowiek – tajemnica. Ten efekt wzmaga dodatkowo jego employ – nawet poza sceną (a może: przede wszystkim poza sceną) chodzi w vintage’owym skórzanym płaszczu do kolan, ma spięte długie włosy do połowy pleców, konkretne sztyblety, małomówny, ale życzliwy, pozornie trzymający dystans, ale w rozmowie uśmiechnięty i słuchający. Jego dorobek artystyczny jest imponujący, ale tak naprawdę, to mało kto zdaje sobie sprawę z jego dokonań. A jest tutaj o czym pisać. Począwszy od „The Bassic Thing” (1982), który stanowi pierwszy album z basem elektrycznym solo (jako jedyny instrument na płycie) a jednocześnie wznosi technikę slap na wyżyny wcześniej nie eksplorowane. Potem następuje jego spotkanie z Jaco Pastoriusem, koncerty z Johnem McLaughlinem i kolejny pionierski projekt, a mianowicie płyta „The Silent Life” (1991), na której jako pierwszy samotnie występuje bas akustyczny. Płyta nagrywana jest w jego własnym studio Greenpoint w Nowym Jorku. W tym czasie Jonas dużo współpracuje z gitarzystą Billem Laswellem, ale cały czas w głowie siedzą mu „indyjskie” pomysły, które zostały zasiane podczas jego gry w Mahavishnu Johna McLaughlina. Z tych fascynacji rodzą się późniejsze projekty, takie jak grupa Icon, trio Hellborg, Lane Selvaganesh, czy Art Metal z Mattiasem Al Eklundhem na gitarze.

W 2005 roku Jonas nawiązuje współpracę z Warwickiem. Był po prostu w tym roku na MusikMesse i przypadkiem ogrywał na ich stoisku jakiegoś Aliena (bas akustyczny Warwicka – przyp. MW). Od słowa do słowa nawiązano kontakt a później współpracę. Nie jest tajemnicą, że obecnie Jonas odpowiada za projekty wszystkich nowych wzmacniaczy Warwicka, począwszy od comb BC, na flagowym LWA1000 kończąc. Sam kiedyś projektował graty basowe pod własną marką, sam modyfikował sprzęt w swoim studio nagrań, więc powiedzieć, że zna się na tym, to mało. Doczekał się też własnej sygnatury – Warwick Hellborg Signature Bass. Wydaje się, że pod jego okiem Warwick ma przed sobą naprawdę świetlaną przyszłość.

Jonas Hellborg, fot. RodriguesJD na licencji CC BY-NC-ND 2.0
Jonas Hellborg, fot. RodriguesJD na licencji CC BY-NC-ND 2.0

Dick Lovgren

Dick jest przykładem na to, że sceniczna bestia w prywatnym życiu i kontaktach może być skromną, niemal wycofaną osobą, o której ktoś nieświadomy pomyślałby, że to raczej sprzedawca w sklepie elektrycznym niż członek djent metalowej formacji Meshuggah. Ma niespełna 30 lat a potrafiłby niejednego starszego wiele nauczyć o łamanych rytmach, skomplikowanych metrach i grze w szybkich tempach. To jego specjalność, to w tych klimatach czuje się jak ryba w wodzie, ale pewnie nie wszyscy wiedzą, że ten as metalu ma też swoje… free jazzowe trio, które założył z kolegami z uczelni. Tak, tak, nazywają się Angry Loner i zdarza się im występować po klubach i knajpach z muzyką bardzo improwizowaną, o skomplikowanych (a jakże!) frazach i niełatwych tematach. Lövgren jest bowiem wykształconym muzykiem jazzowym (studiował improwizację i kompozycję na uniwersytecie w Gothenburg), podającym jako swoich guru takie postacie jak Dave Holland, Johan Scofield, Steve Swallow, John Coltrane, Miles Davis czy Brad Mehldau.

Już w wieku 20 lat popełnił swój pierwszy jazzowy album z Nica Group („Lounge”). Dick wspomina jednak, że gra na basie właściwie tylko dzięki Cliffowi Burtonowi, kiedy go usłyszał na nagraniach Metalliki, wiedział już jaki instrument również jemu jest przeznaczony. No i 99% basistów kojarzy go właśnie z tej strony, ponieważ jego dokonania z Meshuggah to kamienie milowe muzyki metalowej, to nowy styl, nowe techniki, nowe instrumentariom – po prostu świeże powietrze wpuszczone na metalowe sceny w XXI wieku. Płyty takie jak „Chaosphere” czy „obZen” to zdecydowane przesuwanie granic muzyki metalowej, łamanie zasad i praw, jakie do tej pory w niej obowiązywały. Dick ze swoimi umiejętnościami i zapałem do eksperymentowania, doskonale spełnia swoją rolę w zespole. Gra głównie na customowym, pięciostrunowym Warwicku Dolphin Pro1 (Meshuggah) i „piątce” hollowbody Starbass II.

Dick Lövgren, fot. Wikipedia na licencji CC
Dick Lövgren, fot. Wikipedia na licencji CC

T.M. Stevens

Kolejny przedstawiciel funkowej klasyki. Zaczął grać w wieku 11 lat i jak sam mówił, kto wówczas grał funkowo, ten z automatu miał zapewnione freakowe towarzystwo wokół siebie. Wzorował się na Jamesie Jammersonie, Larry’m Grahamie i oczywiście – Jimim Hendriksie. Pierwszy zespół w którym grał miał z perkusjonistą Narada Michael Waldenem, członkiem Mahavishnu Orchestra. Od tamtej pory koncertował i nagrywał m.in. ze Steve Vaiem, Neilem Zazą, Cyndi Lauper, Little Stevenem, Tiną Turner, Danem Hartmanem, Billy Joelem, a nawet Milesem Davisem! Był założycielem The Pretenders, grając na ich multi platynowej płycie „Get Close”, także grać umie, o czym przekonać się nie tak dawno mogła garstka widzów na koncercie w Bochni… Ma bardzo imprezowy i zabawowych charakter, co łączy się w sposób naturalny z jego przesłaniem: „jeśli bierzesz bas do ręki, by grać, ćwiczyć, koncertować, nie rób tego na 40%, nie rób na 99%, ale zawsze na 100%”. Dlatego też wszystkie jego występy na żywo to wulkan energii i dawanie z siebie wszystkiego – chyba nikt inny z wielu pozostałych artystów Warwicka nie zatraca się tak na scenie, nie stapia z nią i nie czuje się na niej jak na niezłej balandze.

Nie przeszkadza mu to oczywiście budować wspaniałe groove’y, grać precyzyjne figury na basie i oddawać wszystko co ma najlepsze publiczności. Jak rasowy bandleader ma totalna kontrolę nad tym co dzieje się na scenie i co gra. Na jam sessions jest zawsze mistrzem ceremonii, prowadzi je zawsze do wspaniałych, niezapomnianych momentów, a feeria barw jego stroju oraz basu, połączona z organiczną muzykalnością zapewnia doznania artystyczne najwyższego sortu. Od lat ma też swój zespół Shocka Zooloo, z którym nagrywa i koncertuje w stylu funk. Jako pierwszy artysta z rodziny Warwicka został endorserem preampów i końcówek Warwick Hellborg Systems. Jak to określił współpraca basów Warwicka i wspomnianego systemu nagłośnienia (który podobno wzbudzał wielkie zainteresowanie techników scen i muzyków z innych zespołów) to jak spotkanie „the sound of wood” z „thunderfunkin’ Boom!”. TM. Stavens gra na TM Stevens Signature Bass (nazwany „The Weapon”) oraz Warwicku Streamer Stage I (cztero i pięcio strunowym).

Trzymamy mocno kciuki i modlimy się za jego zdrowie, ponieważ T.M. Stevens cierpi na demencję, która w 2017 omal nie skończyła się jego śmiercią. Teraz jest pod opieką przyjaciół i rodziny, ale o powrocie do muzyki nie ma już mowy.

T.M. Stevens, fot. Marcin Podgórski
T.M. Stevens, fot. Marcin Podgórski

Steve Bailey

Ten człowiek chyba imponuje mi najbardziej. Wystarczy po prostu wziąć sygnowany przez niego bas do rąk i postarać się zagrać na nim kilka poprawnych dźwięków. Tu nie jest możliwy „szybki start”, kilka chwil i już gramy… co to, to nie. Ten szeroki lotniskowiec wymaga poświęcenia mu wielu miesięcy (jeśli nie lat) czasu, rzetelnych treningów i wyrzeczeń. To Warwick Artist Series Steve Bailey Bass powstały na bazie Streamera Stage I, ale trzeba przyznać, że niewiele już ma z seryjnym Streamerem wspólnego. Słuchać jego wyczynów z Victorem Vootenem zwanych Bass Extremes to jakby oglądać popisy Bruce’a Lee z Jeanem Claude Van Dammem – totalny basowy zawrót głowy. Zaczął grać na fretlessie po tym, jak … rozjechał samochodem swojego progowego Spectora i usłyszał Stanleya Clarke’a w Return To Forever . Wiąże się z tym zabawna historia: wiele czasu zajęło mu zgłębianie pewnej zagrywki, a w zasadzie ozdobnika usłyszanego właśnie u Stanleya. Steve próbował to zagrać na wiele sposobów i cały czas było to dla niego technicznie i szybkościowo nieosiągalne. Gdy już sobie odpuścił, przypadkiem dowiedział się, że ta zagrywka to nic innego jak gliss na fretlessie przez całą długość struny grany z odpowiednim palcowaniem prawej dłoni…

Dzisiaj Steve Bailey to prestidigitator basu, sposób w jaki intonują akordy grane przez niego znacznie powyżej XII progu wzbudzać może tylko podziw. W latach 80. Steve miał okres najbardziej intensywny jeśli chodzi o koncerty (był wówczas w zespole samego Dizzy Gilespiego) oraz basowe ćwiczenia, no i nabawił się przez to przetrenowania ręki – przykład, że super intensywne ćwiczenia mogą nie przynieść oczekiwanego skutku. Jest obecnie szefem całej katedry basu na uczelni w Berklee, a przez ostatnie 20 lat nie musiał już na szczęście działać na takich obrotach – z powodzeniem realizuje się na wszelkich klinikach i warsztatach, jeździ z basowym supertrio JoStLe (wraz z Lee Sklarem i Jonasem Hellborgiem), jest producentem muzycznym i muzykiem sesyjnym. Stały gość na wszystkich stoiskach i imprezach Warwicka (NAMM, MusikMesse, Bass Camp, etc.) i wielki talent do przekazywania wiedzy – spotkania z nim zawsze wiele dają ale też obfitują w zabawne historie i dużo śmiechu! Jego bas to sześciostrunowy fretless Warwick Steve Bailey Signature, ale istnieją też nieco tańsze „czwórki”.

Steve Bailey, fot. Berklee Valencia Campus na licencji CC BY-NC-ND 2.0
Steve Bailey, fot. Berklee Valencia Campus na licencji CC BY-NC-ND 2.0

Leland Sklar

Najbardziej charakterystyczna postać z całej plejady użytkowników Warwicka i niewątpliwie o największym dorobku. Najbardziej charakterystyczny basista – sideman na świecie. Te „naj” można mnożyć, ale wszyscy czytelnicy TopBass wiedzą, że Leland Sklar to postać monumentalna wręcz jeśli chodzi o jego wkład w muzykę pop, rock, fusion, jazz rock, zarówno w wydaniu współczesnym, jak i tym bardziej konserwatywnym. Jego linie basowe stanowią wzór tego, jak powinny wyglądać wzorcowe partie basu grane w dowolnym składzie dowolnego gatunku muzycznego. Są niczym wzorce z Sevres, czyste, pasujące jak ulał, po prostu idealne. Nic dziwnego, że mając taki talent, jest on wziętym muzykiem, który koncertuje z Toto czy Philem Collinsem (to właśnie przez trasę z tym ostatnim, zabraknie go na Bass Campie 2014) a na swoim koncie ma ponad 2000 (!) nagranych płyt. Nie sposób wyliczyć choćby najważniejszych artystów, z którymi współpracował, to po prostu prawie cała historia muzyki rozrywkowej.

Wszystko zaczęło się od zespołu Jamesa Taylora ale sławę przyniosła mu sesja z Billy Cobhamem na jego płytę „Spectrum” (1973) i ponadczasowa gra w utworze „Stratus”. Każdy powinien znać ten utwór i umieć go zagrać, ponieważ takie pozornie monotonne ostinato wymaga wielkiej konsekwencji, opanowania i powściągliwości, której często nam brakuje. Zamiast sadzić ozdobniki i t.zw. „wypełniacze” w tym utworze trzeba kilka minut grać jeden i ten sam motyw i to dopiero stanowi o sile utworu i jego niepowtarzalnej sile. Myślę, że takich analiz moglibyśmy przeprowadzić setki w utworach granych przez niego… Jak przystało na prawdziwego muzyka sesyjnego, Lee nie doczekał się jeszcze ani jednej płyty solowej… Jeśli chodzi o Warwicka to Leland gra na Star Bassach II w tym na jednym, który stanowi niesamowite lutnicze dzieło – dwugryfowym modelu łączącym progowca i fretlessa w jednym korpusie. W wywiadzie, który z nim przeprowadziłem Leland powiedział: „Pewnie Cię zaskoczę, ale nasza rodzina od strony mojej matki przybyła do Stanów zjednoczonych z Polski, dlatego chciałbym pewnego razu ją odwiedzić”. Jeszcze nie nastąpiła ta chwila, ale miejmy nadzieję, wszystko przed nami.

Leland Sklar, fot Maciej Warda
Leland Sklar, fot Maciej Warda

Robert Trujillo

Niewiele zespołów ma etapy swojej historii pisane nazwiskami basistów, którzy wnosili ten charakterystyczny ton w brzmienie kapeli. Weather Report, Metallica… no właśnie. Robert Trujillo jest postacią niesamowitą, bo to, że od najmłodszych lat niezmiennie gra mocne odmiany rocka i metalu nie przeszkadza mu przy każdej okazji oddawać hołdów wielkiemu Jaco Pastoriusowi. W swojej karierze przed Metallicą grał m.in. w Suicidal Tendencies, Black Label Society, czy u boku Ozzy’ego Osbourne’a. Basowa pasja przejawia się u Roberta również wznioślejszymi i bardziej utylitarnymi działaniami. Jednym z nich było odnalezienie i wykupienie oryginalnego Bass of Doom, na którym Jaco nagrał swoje najbardziej znane kompozycje. Bas ten był długo uznawany za zaginiony, a Rob jako fan Jaco poświęcił kilka lat na odnalezienie, wykupienie go i doprowadzenie sprawy do końca. To nie koniec jego powiązań z Jaco. Powstaje właśnie pierwszy biograficzny dokument o tym geniuszu i Robert Trujillo został jednym z jego producentów, finansując znaczną jego część.

A jak to wyglądało z Warwickiem? W 2009 roku po wstępnych rozmowach basisty z Hansem Peterem Wilferem, powstały trzy prototypy sygnowanych basów dla niego, z których w 2010 roku wyłonił się tej najlepszy – „Zbudowaliśmy Streamera z płaskim spodem korpusu, uwzględniając pewne wskazówki i pomiary dostarczone przez Zacha, który jest technicznym Roberta” – mówił Marcus Spangler, manager kontroli jakości oraz asystent w dziale projektów Warwicka. Tak powstał Robert Trujillo Streamer Signature Bass, którego do dzisiaj powstało wiele wersji, z których każda zachowuje jednak „ergonomię korpusu i szyjki, które zostały tak wyprofilowane, aby tworzyć jedność z muzykiem”. Najnowszy to model Custom Shop „Rusty”, nazwany tak ze względu na swe wykończenie. Jednym z większych wydarzeń na Warwick Open Day 2014 (6 września) będzie reaktywacja zespołu Roba, Mass Mental. Ich muzyka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, ale sama okazja do zobaczenia basisty Matalliki na scenie i posłuchania go za darmo, jest warta zainteresowania każdego basisty.

Robert Trujillo, fot. amf na licencji CC BY-NC-SA 2.0
Robert Trujillo, fot. amf na licencji CC BY-NC-SA 2.0

Stu Hamm

Najmłodszy braciszek w rodzinie, ale nie najmniej doświadczony. Wręcz przeciwnie – któż inny może pochwalić się dziesiątkami utworów nagranych razem ze Stevem Vaiem, Joe Satrianim i Frankiem Gambalą? Setkami występów z tymi artystami i jednoczesnym udziałem w trasach G3?

Oczywiście Stu jest znany głównie z tego, ale przecież to nie koniec jego muzycznego CV. Na początku lat 90. dwa razy był wybierany jako „Best Jazz Bassist” i trzy razy jako „Best Rock Bassist” w ankiecie magazynu Guitar. Dzięki jego nowatorskiemu podejściu do rockowej gry na basie, wywodzącemu się z uwielbienia dla innowacyjności Pastoriusa, Clarke’a i Chrisa Squiera, Hamm stał się drugim obok Billy Sheehana czystym rockowym shredderem basu, który gra palcami i nie jest to bynajmniej granie tylko podkładów. Wydał 6 solowych albumów w tym jedną koncertówkę, można więc powiedzieć, że pod tym względem jest muzykiem spełnionym i w ciągu kariery zdążył w pewnym stopniu zaspokoić już swoje ambicje. Nie zapominajmy jednak, że jest wciąż czynnym muzykiem – koncertuje (Greg Howe, Dennis Chambers), nagrywa (ostatnio z Marco Jacobini), prowadzi kliniki, a także wydaje swoje szkółki (ostatnia z 2010 roku zatytułowana „Fretboard Fitness”). Z basem potrafi czynić cuda – używa polifonii, swobodnie gra tappingiem oburęcznym, akordy przeplata z walkingiem a technikę slap z flażoletowymi i bendingowymi trikami. Dzisiaj jest już większa konkurencja w tej dziedzinie (choćby genialny Brian Beller z The Aristocrats), ale Stu jest niepodważalnym gigantem rockowego grania. Chętnie uczestniczy w warsztatach lecz przestrzega na nich często przed przećwiczeniem. Miał z tym kłopoty w przeszłości, co skończyło się nawet zespołem cieśni nadgarstka – chyba najbardziej przykrą dolegliwością basistów. Zawsze grał na Washburnie, ale chyba po poprzednim Bass Campie w Markneukirchen postanowił polubić się z Warwickiem.

Stu Hamm, fot. Giandomenico Ricci na licencji CC BY-NC-ND 2.0
Stu Hamm, fot. Giandomenico Ricci na licencji CC BY-NC-ND 2.0

John Entwistle

Nie mogłem go pominąć. Jeden z moich guru, obok Jaco i Johna Paula Jonesa. Nie ma go wśród nas od 12 lat… Jego robota wykonana z The Who, choćby na dwóch rock operach „Tommy” i „Quadrophenia” jest ponadczasowa. Pomijam już niesamowitą jak na tamte czasy szybkość jego palców (szybkie tempa grał często techniką trzech palców prawej dłoni) ale trzeba pamiętać, że nie ograniczał basu do funkcji czysto harmonicznej, pozostawiając sobie duże pole do popisów melodycznych. To był zresztą znaj tamtych czasów – jeśli przypomnimy sobie grę Johna Wettona, Glena Cornicka, Chrisa Squiera, Douga Fergussona, czy Rogera Watersa, to ich piękna, liryczna stylistyka, otwierała pole dla wielopłaszczyznowych improwizacji, rozbudowanych form (rockowe suity były wówczas na porządku dziennym) i pięknych trójwymiarowych dźwiękowych teł, przy których dzisiejsze pop-szlagiery to płaskie i szare płytki PCV…

The Who nie było jednak zespołem art-rockowym, ale pionierem hard rocka i wykorzystanie takich środków w takiej muzyce właśnie zasługuje na największe uznanie. Poza tym drugiego takiego składu jak The Who nigdy nie było i nie będzie, na zawsze pozostaną gigantami, których muzyka podnosi na duchu, dodaje energii, porusza i wzrusza. Fakt, że Roger Dartley i John Entwistle postanowili by zastąpił go wielki Pino Palladino, też jest wymowny. Dwa basy Warwicka – Styker i Buzzard są nierozerwalnie związane z Johnem, choć zaczął ich używać jako ostatnie w swoim życiu (wcześniej miał wiele sygnatur i własnych customowych modeli różnych marek, jego kolekcja basów zawsze wyglądała imponująco). Warto wiedzieć, że w 2006 roku Warwick specjalnie dla Johna zmienił nazwę całej linii basów Crusier na Styker, dopasowując ją tylko i wyłącznie do jego preferencji. Opierały się one na wcześniejszym basie Entwistle’a Alembiku Explorerze, ale zyskały inny osprzęt i bardziej odważny design. Najśmielszym projektem wykonanym dla niego był oczywiście Buzzard. Pierwsze rozmowy pomiędzy Johnem a Hansem Peterem rozpoczęły się już w 1985 roku i niedługo później powstały pierwsze prototypy Buzzarda. Dopiero jednak w 2003 roku na świat przyszedł pierwszy limitowany Warwick Buzzard LTD 2003 (dzisiaj rarytas).

John Entwistle i Warwick Buzzard, fot. YouTube
John Entwistle i Warwick Buzzard, fot. YouTube

Adam Clayton

Człowiek, który odpowiada za połowę gitarowego brzmienia zespołu U2. Wszyscy znamy płytę „The Joshua Tree”? Jeśli nie to szybko odpalamy Spotify i słuchamy. Na kolanach. Adam udowodnił wówczas, że jego prosty, ciepły bas, brzmiący jak w „With or Without You” jest czymś absolutnie fenomenalnym, czymś od czego wszyscy powinni zaczynać swoją przygodę z basem. To elementarz, który po prostu trzeba poznać. Choć jego współczesne brzmienie (mniej więcej tak od „Zooropy”) to już nieco inna bajka, zawsze jest ono rozpoznawalne i ma w sobie coś niesamowitego – ten ładunek energii, post punkowej frazy połączonej z miękką pełnią pasm. Niestety Adam nie ma czasu na przybycie do siedziby Warwicka, ale to jest już nieco inny poziom „zawodnika” – 155 milionów (!) sprzedanych płyt, 22 nagrody Grammy, światowy mega hit czyli tytułowy temat do filmu „Mission Impossible”…

Można mu wybaczyć, że żyje w trochę innym świecie. Poza działalnością muzyczną, podobnie jak Bono, Adam angażuje się w różne społeczno – humanitarne akcje, zostając m.in. ambasadorem sumienia Amnesty International. Clayton zawsze przyznawał, że jest wielkim fanem Johna Entwistle’a i to dlatego właśnie zdecydował się na swoją własną wariację na temat freak’owego Warwicka Stryker, którego najbardziej znanym użytkownikiem był właśnie basista The Who. Oczywiście gdy Adam grał z BB Kingiem, czy innymi artystami innych gatunków, to używał innego wiosła, ale te wszystkie brudy, przestery, brzmienia syntezatorowe i modulowane, które przez ostatnie 20 lat są z nim kojarzone, uzyskiwał często na Adam Clayton Reverso Signature Bass. Można sadzić, że Warwicki spodobały się basiście U2 ponieważ wiadomo, że później zamówił sobie specjalnego customowego Streamer Stage II o złoto-brokatowym wykończeniu a także Warwicka Star Bass II o złotym lakierze. Kolejny artysta, który zasmakował w tych basach i już chyba nie może bez nich się obyć…

Warwick Adam Clayton Signature
Warwick Adam Clayton Signature

Jack Bruce

Można powiedzieć – my wszyscy z niego. Nie ma sensu przytaczać tutaj znaczenia jakie miał zespół Cream na muzykę rockową, szczególnie na jej improwizowaną odmianę. To było pierwsze rockowe power trio, pierwsza supergrupa, czyli absolutni pionierzy gitarowego grania na wyspach. W Stanach, jeśli chodzi o artystyczna wagę i innowacyjność przegonił ich tylko Jimi Hendrix. Ciekawostką jest to, że album „Wheels Of Fire” (1968) do dzisiaj sprzedał się w liczbie 35 milionów egzemplarzy. Od tamtego czasu Jack grał i nagrywał z Grahamem Bondem, Johnem McLaughlinem, Gingerem Bakerem, Dickiem Heckstall-Smithem, Gary Moorem czy Frankiem Zappą. Nagrał też wiele solowych płyt, w tym pierwszą już w 1968 roku – miał nią zdecydowanie oznajmić fanom swoją artystyczną niezależność od dorobku Cream. Swobodnie czuje się w jazzie, bluesie, rocku i soulu – jest basistą wszechstronnym, chętnie zapraszającym do współpracy młodych, zdolnych gitarzystów (jak to miało miejsce np. z Bluesem Saraceno) jak i swoich równieśników, będących już za życia legendami. Swoje płyty z Cream nagrywał na unikacie zwanym Fender Bass VI – chyba pierwszym seryjnym barytonowym “wieśle” na świecie. Jack przesiadł się w 1976 roku na bas bezprogowy i od razu polubił kształty wynalezione przez Neda Steinbergera – najpierw był to Spector, potem po raz pierwszy zobaczył Warwicka i tak zostało do dziś. W 1988 roku powstał pierwszy Warwick Jack Bruce Signature Model, który jest zmodyfikowanym odprogowanym Thumbem, z innymi pickupami, przesuniętym w kierunku korpusu środkiem ciężkości i niebieskimi diodami LED wpuszczonymi w bok podstrunnicy zamiast typowych markerów. Był pierwszym wielkim endorserem Warwicka. W 2010 roku Jack odwiedził customowy sklep Warwicka w Nowym Jorku i kupił fretlessa Star Bass II, którego regularnie używa w studio. Dzisiaj dostępna jest też jego tańsza sygnatura w postaci Warwick Jack Bruce Survivor Bass, z powodzeniem łącząca w sobie jego brzmienie z przeszłości z tym obecnym.

Jack zmarł 25 października 2014 w Suffolk z powodu choroby wątroby.

Warwick Jack Bruce Signature
Warwick Jack Bruce Signature
Show More

Maciej Warda | TopBass.pl

– polski muzyk, basista, gitarzysta, redaktor. W zespole Farba od 2002 roku. Wcześniej od roku 1996 basista zespołu DzieńDobry Jacka Siciarka. Ukończył studia na wydziale biologii, geografii i oceanologii Uniwersytetu Gdańskiego z tytułem magistra geografii. W piśmie TopGuitar odpowiada za dział testów, wywiady oraz tematy związane z gitarą basową. Od 2010 roku redaktor prowadzący specjalnego dodatku TopBass oraz portalu TopBass.pl. Jest mężem pisarki Małgorzaty Wardy.

Powiązane artykuły

Back to top button

Wykryliśmy, że blokujesz reklamy

Prosimy - wyłącz blokowanie. Dzięki wyświetlanym reklamom możesz czytać artykuły na stronie bez żadnych opłat.