- Band on the Run – piąty album Paula McCartneya
- Wydany pod koniec 1973 roku
- Był największym sukcesem McCartneya od czasu rozpadu The Beatles
“Band on the Run” to trzeci album Paula McCartneya z Wings i pierwszy, który osiągnął błyskawiczny i duży sukces – szybko po wydaniu stał się numerem jeden w Wielkiej Brytanii i Australii, a do tej pory sprzedał się w liczbie ponad 6 mln kopii.
Paul McCartney jest nieśmiertelny
W 1966 roku, będąc u szczytu sławy Paul McCartney zginął w wypadku samochodowym. Przynajmniej wg relacji naocznego świadka Toma, który zadzwonił do redakcji lokalnego radia w Detroit i poinformował słuchaczy o tym tragicznym wypadku
Po rozpadzie The Beatles Paul nie mógł po pierwsze pogodzić się z tym faktem, a po drugie wkurzało go to, że był oskarżany o rozpad Wielkiej Czwórki. Swoje frustracje i smutki topił w whisky i marihuanie, co nie było wówczas niczym dziwnym ani nawet nagannym. Paul był jednak na tyle rozsądny by nie sięgać po cięższe używki i dlatego nigdy nie borykał się z uzależnieniem od cięższych narkotyków. Wprost przeciwnie do tych “lekkich”, dzięki którym w ogóle mógł funkcjonować po rozpadzie macierzystego zespołu. No w każdym razie Paul nigdy nie jechał po bandzie jak jego znajomi Clapton, czy Richards.
Raz jednak został uśmiercony. W 1966 roku, będąc u szczytu sławy Paul McCartney zginął w wypadku samochodowym. Przynajmniej wg relacji naocznego świadka Toma, który zadzwonił do redakcji lokalnego radia w Detroit i poinformował słuchaczy o tym tragicznym wypadku. Od tego czasu rozpoczęło się życie miejskiej legendy, wg której zamiast Macca występuje jakiś sobowtór, podstawiony przez zespół i management Beatlesów. Dopiero w październiku 1969 roku Paul McCartney oficjalnie zdementował pogłoski o swojej śmierci, parafrazując słynne powiedzenie Marka Twaina („Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”). Dzisiaj Paul ma 78 lat, jest weganinem, komponuje, “bywa”, odpoczywa i nie nigdzie się nie wybiera, a już na pewno nie na “tamten świat”.
Kto był liderem The Beatles? John Lennon, czy Paul McCartney?
Na pewno stanowili pierwszą spółkę autorską w dziejach rockandrolla. Doskonale się uzupełniali i stworzyli idiom, z którego korzystali później m.in. Jagger i Richards, czy Elton John i Bernie Taupin. Także jeśli chodzi o pracę twórczą i wartość artystyczną zespołu, to chyba jednak Macca – wystarczy przypomnieć sobie wagę i znaczenie hitu “Yesterday”. Jeśli wziąć pod uwagę skupianie uwagi groupies, to niewątpliwie wygrywał Lennon, choć chyba żaden Beatles nie był tu pokrzywdzony… Jeśli chodzi o uwagę mediów, to znowu remis, panowie wypowiadali się i razem i osobno bez wskazania na lidera, a gdy przypatrzymy się funkcjom pełnionym w zespole to niby Lennon wygrywa, bo był głównym wokalem, ale McCartney przecież był niemal na równi z nim, śpiewając w niemal każdej piosence. Wydaje się więc, że wybór lidera The Bestles pozostawić trzeba fanom i niech oni bawią się w takie oceny.
Kto jest winien rozpadu The Beatles?
Lennon z wiecznie do niego przyklejoną, najdalej „na odległość wyciągniętej ręki”, Yoko Ono czynił z niej przy aprobacie Kleina niemal producentkę Beatlesów, która mówiła wręcz, jak co ma brzmieć (możemy wyobrazić sobie, co o tym myślał Paul), a gdy tej pary nie było w pobliżu, mówił Paulowi, że to toksyczny związek itp. Dzielił i rządził
No cóż, tutaj sprawa wydaje się być wyjaśniona dogłębnie. Opisaliśmy to już w artykule “Paul McCartney – Na skrzydłach sławy” dlatego przytoczymy tu tylko fragment tamtego tekstu.
“Nieszczęśliwy splot okoliczności spowodował, że w oczach pozostałej trójki Beatlesów i – „dzięki” mediom – w opinii zwykłych ludzi to on (Macca) był odpowiedzialny za rozpad supergrupy. Nikt już nie pamiętał, że to Lennon niemal rok wcześniej rzucił im w twarz „odchodzę”. Wszyscy skupili się na wyjętej z kontekstu i opublikowanej w Daily Mirror o wiele późniejszej wypowiedzi Paula, która była fragmentem prywatnej korespondencji wewnątrz Apple i dotyczyła jego rozgoryczenia, że decyzję o kształcie „Let It Be” zapadły w tajemnicy przed nim.
Druga sprawa to zmiana managementu The Beatles. Epstein zmarł w 1967 roku po przedawkowaniu narkotyków i od momentu, kiedy za namową Lennona interesy grupy przejął manager Rolling Stonesów, twardy i cwany Allen Klein, wszystko szło ku upadkowi. Lennon z wiecznie do niego przyklejoną, najdalej „na odległość wyciągniętej ręki”, Yoko Ono czynił z niej przy aprobacie Kleina niemal producentkę Beatlesów, która mówiła wręcz, jak co ma brzmieć (możemy wyobrazić sobie, co o tym myślał Paul), a gdy tej pary nie było w pobliżu, mówił Paulowi, że to toksyczny związek itp. Dzielił i rządził. To właśnie Klein wysłał kilka piosenek z płyty „Let It Be” za Ocean do wielkiego Phila Spectora, a ten zmienił je kompletnie, zatracając przy okazji siłę surowego brzmienia zespołu.
Ponieważ Phil jako producent znany był ze swej ściany dźwięku, dodał do nagrań wiele elementów niebeatlesowskich, a że działo się to za plecami Paula, ten prawie zagotował się ze złości.
Trzecia sprawa to 20% kasy ze wszystkich przedsięwzięć beatlesowskiej firmy Apple Corps. (nie mylić z biznesem Steve’a Jobsa, z którym Beatlesi procesowali się długi czas właśnie o tę nazwę), której dyrektorami była czwórka do niedawna przyjaciół z Liverpoolu. Te 20% trafiało w zasadzie za nic do Allena Kleina, który robił interesy za plecami Paula, wobec obojętnej postawy Ringo i George’a. Jedynym rozwiązaniem był proces o rozwiązanie firmy i taki też z inicjatywy Macca zaczął się odbywać. Trwało to długo i przy jego okazji wszyscy Beatlesi zaczęli się wzajemnie oskarżać, wywlekać prywatne i firmowe sprawy, o których nikt, a na pewno media, nie powinien był się dowiedzieć. Stało się jasne, że droga do wspólnego grania jest już zamknięta…”
Tak to niestety wyglądało i chyba nie jest to najbardziej chwalebna karta Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. Z drugiej strony pamiętajmy, że nie takie kapele poróżniały się o kobiety i o kasę, choć część z nich schodziła się później, by doładować swoje konta. Beatlesi byli na tyle silnymi osobowościami, że nie było na to szans i możemy tylko żałować, że istnieli tak krótko.
“Band on the Run” – dlaczego nagrali ten album w Afryce?
Na temat tej wyprawy napisano już wiele, także w zaprzyjaźnionym portalu topguitar.pl, ale była to faktycznie niesamowita historia. W 1973 r., 4 lata po rozpadzie Beatlesów, Paul nadal nie odzyskał artystycznej wiarygodności ani przychylności krytyków muzycznych. Po zakończeniu trasy koncertowej w Wielkiej Brytanii (z Wingsami), w lipcu 1973 r. Paul planował swój trzeci album jako ostateczny sposób na powrót na artystyczny szczyt. Był już lekko zdesperowany po słabym przyjęciu poprzednich “Wild Life” i “Red Rose Speedway”. Postanowił zrealizować nagrania poza Wielką Brytanią, dlatego poprosił EMI o przesłanie mu listy wszystkich międzynarodowych studiów nagraniowych, którymi dysponowali. Wybrał Lagos w Nigerii, co wszyscy uczestnicy wyprawy mieli zapamiętać na całe życie… W sierpniu zespół – w skład którego wchodzą McCartney, jego żona Linda, były gitarzysta i pianista Moody Blues – Denny Laine, Henry McCullough na gitarze i Denny Seiwell na perkusji – rozpoczęli próby na farmie McCartneya. Podczas jednej z sesji McCullough i McCartney posprzeczali się i McCullough pojechał obrażony do domu. Co gorsza Seiwell wyjechał tydzień później, w noc przed odlotem zespołu do Nigerii! Świadczy to o tym, że atmosfera od początku była nieciekawa, a płyta rodziła się w bólach. Może tak po prostu musiało być, by w 4 lata po rozpadzie The Beatles nagrać w końcu porządny, wartościowy album. McCartney wybrał Lagos, ponieważ uważał, że będzie to wspaniałe miejsce, w którym on i zespół mogliby opalać się na plaży w ciągu dnia i nagrywać w nocy. Jakże się mylił… Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Po zakończeniu wojny domowej w 1970 r. Nigerią rządziła junta wojskowa, a korupcja, przestępczość i choroby były powszechne. Dodatkowo, po przyjeździe na miejsce okazało się, że studio jest w ruinie. Po opis przygód, jakie mieli w Afryce Paul i jego wesoła gromadka odsyłam do artykułu “Na skrzydłach sławy” na portalu topguitar.pl
Czy Paul McCartney to bardziej basista, czy kompozytor?
Kilka linii basowych Paula McCartneya weszło do kanonu basowego piękna w muzyce rozrywkowej. Bez wątpienia był on, na równi z Johnem Entwistlem z The Who pionierem tego instrumentu na wyspach. To była zupełnie inna szkoła niż James Jammerson w Stanach, który był genialnym sidemanem i jako basista wielu gwiazd odciskał silne piętno na nagraniach gwiazd soulu. McCartney był po prostu genialnym songwriterem i basistą związanym z jednym zespołem, tak się składa, że najpopularniejszym na świecie. Jego linie basowe w “Come Together”, czy wingsowskim i jammersonowskim “Goodnight Tonight” są dzisiaj klasykami basowej klasyki. Doceniają je najwięksi basiści tacy jak Billy Sheehan, czy Victor Wooten, wyrażając się o nich w samych superlatywach.
Jednocześnie rzeczy, które skomponował Paul McCartney to arcydzieła muzyki rozrywkowej, o podobnym znaczeniu dla popkultury, jak symfonie Beethovena dla muzyki klasycznej. Czyli waga artystyczna o wiele większa niż wkład Macca w rozwój gitarystyki basowej. Ewidentnie i bezdyskusyjnie.
Paul McCartney – żywa legenda
Macca jest obecnie symbolem i jednym z dosłownie kilku najważniejszych żyjących muzyków naszych czasów, niezależnie od gatunku czy stylu.Już dawno przestał być tylko muzykiem, basistą, kompozytorem, czy producentem, a stał się autorytetem, aktywistą, niemal wyrocznią. Oczywiście jest też sprawnym biznesmanem, który potrafił zgromadzić prawdziwą fortunę ocenianą na mniej więcej 1.2 mld $, stając się tym samym najbogatszą gwiazdą rocka wszechczasów. Piękny tytuł, prawda?
Paul pomyślał: „Muszę to zrobić. Albo poddaję się i poderżnę gardło, albo odzyskam swoją magię”
– Linda McCartney dla magazynu Sounds o czasie poprzedzającym nagranie “Band on the Run”
Jego majątek wziął się głównie z tantiem autorskich, za setki kompozycji, których był autorem. Spływają one z całego świata, bo sława Beatlesów utrzymuje się cały czas na stałym poziomie i tak chyba zostanie jeszcze na długo. Przełomowe albumy, ponadczasowe utwory i niezliczona ilość ich wykonań coverowych zrobiła swoje. Gdy dodamy do tego trasy koncertowe i biznesy producencko-wydawnicze mamy naprawdę potężną maszynkę do robienia kasy.
Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że obecnie Macca to już tylko ociekający złotem miliarder. Nie zapominajmy o jego życiowej mądrości (rozsądku), dobrym sercu i empatycznym usposobieniu – Paul nie zatracił tych cech przez całe swoje życie i dlatego jest także wielkim filantropem, wspierającym wiele działań na wielu polach. Finansuje m.in. promocję wegetarianizmu (wydał nawet książkę kucharską “Poniedziałki bez mięs”), wspiera akcje usuwania min lądowych, stara się walczyć ze skutkami biedy, wspiera edukację muzyczną, działa na rzecz praw zwierząt i tak dalej i tak dalej. Nie ma drugiego takiego artysty i możemy być szczęśliwi, że przyszło nam żyć w tym samym czasie co ON.